Ciche miejsce
Horror. Rodzina walczy o przetrwanie w świecie, w którym obowiązuje zasada: "jeśli cię usłyszą, zginiesz!". Cała sala na 1,5 godziny solidarnie zamiera w ciszy.
Opuszczony supermarket. Lee i Evelyn, małżeństwo z trójką dzieci, przemierza sklepowe alejki - boso, w milczeniu. Przeszukują półki tak, by nie zrobić najmniejszego hałasu. Nagłówki gazet sprzed tygodni sugerują, że Ziemię opanowały istoty wyczulone na dźwięk. Choć to, na jakie niebezpieczeństwo narażeni są bohaterowie, zrozumiemy dopiero za chwilę. Abbotowie wypracowali regulamin przetrwania: chodzą po ścieżkach usypanych z piachu, porozumiewają się bez słów, do wyjątkowych warunków dostosowali też farmę, gdzie mieszkają (zamiast talerzy używają liści itd.). Sytuację ułatwia znajomość języka migowego, który opanowali, nim doszło do inwazji, bo najstarsza córka jest głucha. Ale nawet najlepszy system ma słabe punkty. Gdy spotykamy rodzinę rok później, Evelyn jest w zaawansowanej ciąży.
W tym prostym koncepcie wydaje się tkwi niewyczerpany wręcz potencjał grozy. I pomyśleć, że dostrzegł to John Krasinski, facet kojarzony raczej z komediowym repertuarem. Wspólnie z Bryanem Woodsem i Scottem Beckiem rozwinął szkic ich scenariusza. Nie tylko stanął za kamerą, ale w głównych rolach obsadził siebie i swoją żonę Emily Blunt.
Blunt imponuje aktorsko, Krasinski- wyczuciem i konsekwencją w poprowadzeniu tej wartkiej historii. Napięcie rośnie z minuty na minutę. Widz obgryza paznokcie, przeczuwając najgorsze: przecież zaraz coś upadnie na podłogę, ktoś nastąpi na skrzypiącą deskę. Przejmujemy się losem bohaterów, udzielają nam się ich emocje, bo koszmar przydarza się rodzinie, z którą potrafimy się utożsamić.
Łapcie oddech, póki możecie. "Ciche miejsce" szybko zamienia się w grę o życie. Nie brakuje w niej sugestywnych scen (np. poród czy wydarzenia na polu kukurydzy, przywodzące na myśl najlepsze momenty z M. Nighta Shyamalana), nawet jeśli z czasem oryginalny punkt wyjścia przynosi bardziej konwencjonalne rozwinięcie, niż można się było spodziewać.
Finał nie rozczarowuje. Dawno żaden horror nie zrobił na mnie takiego wrażenia.
Piotr Guszkowski
UIP
Piotruś Królik
Kino familijne. Królik z książek Beatrix Potter idzie na wojnę o ogród i serce sąsiadki. Twórcy odświeżyli oryginał z zuchwałością bliską bohaterowi.
Kiedy stary McGregor dokona żywota wśród grządek, których strzegł przed zwierzętami z okolicy, Piotruś Królik i spółka będą mieć powody do świętowania. Ale radość nie trwa długo, bo nowy właściciel jest młodszy, szybszy i wyraźnie wkurzony. Tomasz wyleciał z pracy w londyńskim Harrodsie. Inaczej nawet nie zainteresowałby się spadkiem. Jeśli jest coś, czego nienawidzi bardziej od angielskiej wsi, są to z pewnością wchodzące mu w paradę szkodniki. Piotruś szkodnikiem się nie czuje. Ba, uważa, że ogród należy do niego. A to oznacza wojnę.
W ciele milusińskiego futrzaka skrywa się łobuz i cwaniura, któremu bohater "Kevina samego w domu" mógłby pozazdrościć kreatywności. A na pewno perfidii. Pozbawiony skrupułów Piotruś sięga po radykalne środki (wytwórnia już przeprosiła za scenę, w której gang królików funduje uczulonemu na jeżyny Tomaszowi wstrząs anafilaktyczny). Kieruje się przy tym nie tyle dobrem rodziny, której przewodzi od śmierci rodziców, co raczej egoistycznymi pobudkami. Wojna nie toczy się wyłącznie o warzywa. Bohater nie może zaakceptować, że urocza sąsiadka Bea, która dotąd była mu jak matka i ratowała z opresji, brata się z wrogiem. A że uczucie to wydaje się podszyte króliczym zauroczeniem, tym zacieklej - i zabawniej!, zapowiada się walka o jej względy.
Wymianę coraz mocniejszych ciosów poprowadzono w niezłym, komediowym rytmie, nawet jeśli bohaterowie uderzają poniżej pasa - a przez to i humor obniża loty. Pod względem atrakcji "Piotruś Królik" przypomina wesołe miasteczko. Poza rollercoasterem głównego wątku są też żarty z samej konwencji, odsłaniające przed widzem narracyjne schematy, a na dalszym planie barwne postaci: świnia próbująca walczyć z własną naturą, rapujące wróble itd. W tym zwierzyńcu (twórcy łączą animację z filmem aktorskim) świetnie odnajduje się Domhnall Gleeson, znany z "Ex Machiny", "Czasu na miłość" czy "Gwiezdnych wojen" (grał generała Huxa). Stąd możecie mieć chwilami dylemat, komu właściwie kibicować.
Miłośnicy twórczości Potter będą pewnie narzekać na to, jak potraktowano jej mądre i pięknie ilustrowane opowieści. Choć w filmowej wersji zostały uwspółcześnione, tracąc wśród slapstickowych gagów sporo z wrażliwości i klasycznego wdzięku, istotę przesłania zachowano. Morał z "Piotrusia Królika" płynie taki: nie zawsze postępujemy jak należy, ale jeśli w porę to zrozumiemy i przyznamy się do błędów, sytuację można spróbować naprawić.
Piotr Guszkowski
Kino Świat
Huragan
Wielki skok na kasę podczas huraganu stulecia. Katastrofa.
Uznany meteorolog dr Will Rutledge przewiduje nadejście potężnego huraganu nad Alabamę (granej tu zresztą przez Bułgarię), ale oczywiście, jak zawsze w tego rodzaju filmach, nikt nie słucha jego ostrzeżeń. Will jedzie więc do znajdującego się w tym stanie rodzinnego miasteczka, aby zabrać stamtąd swojego brata Breeze, miejscowego mechanika i smętnego pijaczka.
Tymczasem grupa złoczyńców zamierza pod osłoną huraganu wykraść ładunek zużytych banknotów (600 mln dolarów) dostarczonych do pobliskiego skarbca i przeznaczonych do zniszczenia. Braciszkowie jednoczą siły z odpowiedzialną za operację agentką federalną Casey, aby udaremnić ich zamiary.
"Huragan" jest dziwaczną hybrydą filmu katastroficznego i sensacji, a dokładniej "filmu skoku" (heist movie). Dziwaczną, gdyż założenia tych gatunków kolidują ze sobą. Najprymitywniejszy "heist movie" opiera się na planowaniu kolejnych kroków, kalkulacji itd., podczas gdy istotą filmu katastroficznego jest destrukcyjny żywioł, zdolny zniweczyć każdy, najprecyzyjniejszy nawet plan. Sam więc pomysł wyjściowy jest raczej nonsensowny: organizatorzy skoku szybko się zresztą przekonają, że chaos nie musi być ich sprzymierzeńcem.
Głupota założenia w trakcie rozwoju akcji jeszcze się potęguje: zaiste zdarzają się tu pomysły niewiarygodnie wręcz kretyńskie. Np. w kulminacyjnej scenie filmu trzy tiry uciekają przed pędzącą za nimi nawałnicą (co przypomina nam, że reżyser Rob Cohen nakręcił pierwszych "Szybkich i wściekłych") i załodze jednego z nich akurat w tym momencie zbiera się na amory. Chwilami przypomina się słynny rysunek Andrzeja Mleczki z podpisem "Czy to na serio, czy dla jaj?". Absurdom scenariusza towarzyszą dialogi jak z kina akcji klasy "C" oraz fatalne aktorstwo. Nawet efekty specjalne, tak ważne w filmach katastroficznych, wydają się tandetne i jakieś biedne. Druga gwiazdka za ukryte walory rozrywkowe: jak już się machnie ręką na kompletną bzdurność filmu, można się bawić całkiem nieźle: radzę tylko potraktować go czysto campowo.
Paweł Mossakowski
Takashi Seida / Metro-Goldwyn-Ma
Życzenie śmierci
Klasyk kina zemsty odgrzany po 34 latach. Charlesa Bronsona zastępuje Bruce Willis.
Willis gra Paula, znakomitego chirurga, szczęśliwego męża Lucy i ojca wybierającej się na studia Jordan. Pewnego wieczoru w jego spokojnym życiu następuje wstrząs: trzech bandziorów napada na jego dom, zabija Lucy, a Jordan tłucze tak, że dziewczyna wpada w śpiączkę. Ponieważ policja słabo się stara, Paul postanawia wziąć sprawiedliwość w swoje ręce. Film o znanym tytule, z bardzo popularnym i lubianym aktorem, wchodzi bez pokazu prasowego.
pmoss
Wszystkie komentarze