Wieża. Jasny dzień w Forum
Rodzinna psychodrama z elementami horroru. Wyjątkowy, porównywany do szamańskiego rytuału debiut Jagody Szelc był najgoręcej dyskutowanym filmem festiwalu w Gdyni, skąd wrócił z dwiema nagrodami.
Otwierająca "Wieżę. Jasny dzień" sekwencja budzi skojarzenia z "Funny Games" Michaela Hanekego. Widok samochodu sunącego drogą przy złowrogich dźwiękach nie zwiastuje nic dobrego. Na tylnym siedzeniu, pomiędzy śpiącymi w fotelikach dziećmi, siedzi kobieta. To Kaja. Kilka lat temu zniknęła bez słowa. Teraz razem z rodziną brata jedzie na pierwszą komunię Niny - córki ich starszej siostry. Mula, która jako jedyna z rodzeństwa została w rodzinnych stronach, by wraz z mężem opiekować się chorą matką, bardzo obawia się tego spotkania. Ma wątpliwości co do intencji Kai, dyktuje jej szereg zasad. Żeby zrozumieć dlaczego, musimy poznać tajemnicę sióstr. Jedną z wielu, jakie nas czekają.
Rodzinna psychodrama osadzona w domu na odludziu, ukrytym wśród krajobrazów Kotliny Kłodzkiej, stopniowo przekracza ramy realistycznej opowieści. Z potencjalnych dróg, jakimi mogła poprowadzić tę historię, debiutująca reżysera - jak lubi o sobie mówić Jagoda Szelc, wybiera ścieżkę nieoczywistą, nieutartą. Uciekając od narracyjnych schematów, udaje jej się nie zgubić.
"Wieża. Jasny dzień" brawurowo zmienia gatunkową przynależność, zanurzając się coraz bardziej w estetyce pełnego niedomówień metafizycznego horroru. Świat Muli wydaje się racjonalny, poukładany, ale równowaga jest pozorna - w jej zachowaniu odbija się kumulacja lęków i niewypowiedzianych pretensji, które musi odreagować. Wrażliwa, jakby oderwana od rzeczywistości Kaja przyjmuje rolę trickstera, wprowadza w życie pozostałych bohaterów niepokój. Odmienne charaktery sióstr wyznaczają tonacje obu części filmu. Zderzenie tych perspektyw rodzi pytania o kwestie duchowości, potrzebę kontroli, w której Szelc upatruje choroby społeczeństwa (przekonuje, że wbrew temu, w co wierzymy, nie jesteśmy właścicielami tylko leasingowcami świata), oraz uwolnienia się od niej. Obsada złożona z nieopatrzonych w kinie aktorów uwiarygodnia naturalizm budowany m.in. przez pracę kamery.
Nakręcona wbrew naszym oczekiwaniom "Wieża." zmierza ku finałowi, który podzieli publiczność. Sam mam co do niego pewne wątpliwości. Zarazem imponuje mi odwaga i konsekwencja, z jaką Szelc, nieukrywająca swoich inspiracji (wchodzi w dialog m.in. z kinem Lanthimosa, Polańskiego, Dogmą), ustala własne reguły, zostawiając przy tym sporo interpretacyjnej swobody widzom.
To kino ze wszech miar autorskie.
Materiały prasowe Best Film
"Daddy Cool" w Forum
Niektóre komedie romantyczne ogląda się po to, żeby się wzruszyć. "Daddy Cool" jest zdecydowanie dla tych, którzy już ze sobą są dość długo i... nudzą się.
Maude i Adrien są ze sobą już bardzo długo. Jak na warunki współczesnych związków, ponad 10 lat to są całe epoki (to ludzie tyle ze sobą wytrzymują?). I okazuje się, że - no właśnie - ciężko ze sobą tyle wytrzymać. A oni nie znaleźli dla siebie tego, co by ich zespoliło po tylu latach. On wciąż ma wrażenie, że ma 25 lat (a ma 40, więc sami wiecie, jak to denerwuje). Ona ma odrobinę mniej i jest zmęczona - wszystkim, a zwłaszcza Adrienem i jego beztroską.
Wszystko kończy się rozstaniem - dość bolesnym, bo para jest po ślubie, ma wspólne życie i mieszkanie, które okazuje się najtrudniejszym elementem do podzielenia. Zwłaszcza, że oboje mają w tym mieszkaniu swoje udziały finansowe, i żadne z nich nie chce zrezygnować. Ona, bo zapłaciła (wspólnie z tatą) za 92 proc. mieszkania. On, bo (choć zapłacił tylko 8 proc.) wciąż uważa, że cała ta afera to chwilowy kryzys i trzeba go wziąć na przeczekanie. Nawet, kiedy wprowadza się do nich nowy partner Maude, Adrien nadal uważa, że to tylko chwila. A kiedy dopadają go srogie kłopoty finansowe, postanawia pójść z prądem i skorzystać z tego, co podrzuca mu los - czyli z dzieci swojej siostry, które kolejny raz nie mogą iść do żłobka, bo we Francji wszyscy ciągle strajkują. Adrien zakłada domowy żłobek (preparuje sobie uprawnienia) i w mieszkaniu nagle zaczyna panować jeden wielki chaos.
Jest to naturalnie jedna z tych komedii romantycznych, która nie może się skończyć inaczej, niż dobrze. On i ona "dojrzewają" - on naprawdę (ok, tylko odrobinę, ale to wystarczy), ona troszeczkę (tylko na tyle, żeby uznać innych facetów za nudnych i przewidywalnych). A poza tym w grę zaczyna wchodzić dodatkowy czynnik, co również nie ułatwia pewnych decyzji. Ale film naturalnie jest bez wielkich zaskoczeń - i chyba przecież o to chodzi w komediach romantycznych, że od samego początku wiemy, co się stanie na końcu i jesteśmy usatysfakcjonowani, kiedy to się dzieje. Spokojnie, tu nie będzie inaczej.
"Daddy Cool" to kino lekkie i przyjemne - od początku do samego końca. Bawi, daje proste rozwiązania na skomplikowane kwestie, pozwala spojrzeć na własny związek odrobinę inaczej. A dodatkowo pokazuje, jak na różne rzeczy patrzą współcześni Francuzi i jak to się ma do słynnego "francuskiego stylu wychowania dzieci".
Na szczególną uwagę zasługują dzieciaki obecne na planie - a było ich sporo, od naprawdę małych i opakowanych w pieluchy, po te odrobinę starsze, ale wciąż żłobkowe. Widać, że bawiły się świetnie - nawet ciągnąc wózek z głównym bohaterem niczym psy zaprzęgowe.
MAW
UIP
Pacific Rim: Rebelia w Heliosach
Jake to były obiecujący pilot Jaegerów, którego legendarny ojciec poświęcił życie, by ocalić świat przed inwazją olbrzymów "Kaiju". Przemiana, jaka zaszła w Jake'u, zaprowadziła go do kryminalnego podziemia. Kiedy jednak kolejna inwazja pustoszy Ziemię, Jake otrzymuje ostatnią szansę.
Wszystkie komentarze