MANIFESTO
Uznany niemiecki artysta audiowizualny i australijska zdobywczyni dwóch Oscarów powołują do nowego życia przełomowe manifesty artystyczne XX wieku. Blanchett dostała od Rosefeldta nieograniczone pole do popisu. Wykorzystała je mistrzowsko.
Reżyser nie cytuje dokładnie. Ekranowe manifesty nazywa 'tekstowymi kolażami', pozszywanymi z fragmentów wielkich deklaracji przedstawicieli ruchów - dadaistów, futurystów, sytuacjonistów - ale też wypowiedzi jednostek - wybitnych artystów (Sol Le Witt), tancerzy (Yvonne Rainier) czy filmowców (Jarmusch, Brakhage, von Trier i Vinterberg z 'Dogmą 95'). Francuski marksista Guy Debord spotyka holenderskiego malarza sytuacjonistę Constanta Nieuwenhuysa, a konstruktywista Aleksandr Rodczenko - abstrakcjonistę Lucia Fontanę. Często kluczem do zaskakujących połączeń było brzmienie słów czy temat, niekoniecznie przynależność do tego samego nurtu. Mimo to szwów nie widać - co samo w sobie jest komentarzem do natury czasu, tożsamości, kolejną płaszczyzną tego 'manifestu manifestów'.
Każdy z tekstów staje się narzędziem w rękach - a raczej ustach - kolejnej granej przez Blanchett postaci. Aktorka nie tylko wplata w swoje monologi oryginalne fragmenty, ale też deklamuje je z offu, niczym wewnętrzny monolog postaci. Doskonały ruch: Postaci, w które się wciela, różnią się płcią, narodowością, wiekiem i stanem zdrowia. Niekiedy także poziomem trzeźwości. Całkiem inne są realia, w których przyszło im funkcjonować, ich nastrój, cel, światopogląd. Każda z trzynastu mikroopowieści to osobna etiuda o unikalnie własnym stylu, tempie i klimacie. Łączy je postać Blanchett i koncepcja Rosefeldta.
Zadaniem Blanchett nie było ilustrowanie, ale uosobienie idei zawartej w cytowanych tekstach. 'Manifesto' ma wyraźnie krytyczny wydźwięk: z pięćdziesięciu tekstów, przywoływanych na ekranie aż czterdzieści trzy napisane zostały przez mężczyzn i, jak podkreśla Rosefeldt, 'ociekają testosteronem'. W ustach mocnej kobiety z rewolucyjnych objawień przemieniają się one niekiedy w pokrzykiwania aspirujących wizjonerów, którym ledwo sypnął się wąs pod nosem. Jest w nich wizja, ale też buta, bezczelność, pycha.
Choć Rosefeldt wywodzi się ze świata galerii, a koncepcja 'Manifesto' wydaje się hermetyczna, efekt końcowy nie buduje bariery w kontakcie z widzem. Każda kolejna postać pozwala zanurzyć się w swój specyficzny świat, a przy okazji zastanowić, co my chcielibyśmy (i co potrafilibyśmy) wykrzyczeć światu.
Anna Tatarska
Materiały prasowe Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o.o.
LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI W HELIOSACH
Kontynuacja filmu 'Batman v Superman: Świt sprawiedliwości'. Jest lepiej, nawet jeśli wyszło tylko poprawnie.
Bilans tamtej części komiksowych przygód ze stajni DC Comics był następujący: ludzkość raz jeszcze udało się uratować - choć tym razem ogromnym kosztem. Batmana z Supermanem na zawsze pogodziło poświęcenie tego drugiego. Bruce Wayne odzyskał wiarę w sens swojej działalności. Jednak potrzeba mu sojuszników. Tak zawiązuje się tytułowa drużyna superbohaterów.
Tu zróbmy przerwę, by wyjaśnić coś ważnego. 'Ligę Sprawiedliwości' zbudowano na grząskim gruncie. O ile tworzony przez lata komiksowy fundament uniwersum wydawnictwa DC Comics jest równie stabilny, co Marvela, o tyle w kinie konkurencja film po filmie stawia kolejne piętra opowieści o Kapitanie Ameryce i spółce, zaś DC ledwie wylało beton. Poza Batmanem i Supermanem tylko Wonder Woman wprowadzono na ekran po bożemu, poświęcając jej oddzielną produkcję. Ta decyzja pokutuje. Trójkę metaludzi, którzy w trakcie seansu 'Batman v Superman' ledwie nam mignęli, trzeba więc najpierw pokrótce przedstawić. W ten sposób rekrutowanie drużyny nieco się wydłuża.
Pędziwiatr Flash jest nieporadny i śmieszny, Aquaman to pyskaty twardziel z głębin, Cyklop wydaje się zagubiony w swojej nowej technoświadomości. Czuć potencjał postaci, ale nadal wiemy zbyt mało, żeby przejąć się ich losem.
Nowi przyjaciele mają do spółki chronić planetę. A jest przed czym. Nadciąga kolejne zagrożenie. Skąd? Okoliczności pojawienia się Steppenwolfa z apokaliptyczną armią - kolejnego nijakiego czarnego charakteru, jak zresztą całą intrygę, nakreślono pobieżnie. Mimo że narracja jest spójniejsza niż poprzednio, widz może się chwilami poczuć zdezorientowany.
Wątpliwości więc pozostają, ale mrok po odejściu Supermana rozjaśnia na pewno spora dawka humoru. W końcu brak tego popkulturowego luzu przed półtora roku był jednym z zarzutów stawianych wobec 'Batman v Superman'. Poza zestawem paru zgrabnych ripost czy bardziej czerstwych, acz wciąż rozluźniających atmosferę żartów, im bliżej finału bawi coraz więcej zabójczej mieszaniny absurdu z patosem, np. scena na polu kukurydzy. 'Lidze Sprawiedliwości' nie służą też ciągłe zmiany tonacji ani wycieczki na Atlantydę i wyspę Amazonek, gdzie zawodzą efekty specjalne. Dużo lepiej wypada w realistycznej scenerii Gotham czy Metropolis.
Po spektakularnej porażce, jaką był 'Batman v Superman', twórcy nie mogli sobie pozwolić na kolejną wpadkę. Sięgnęli zatem po sprawdzone rozwiązania. Bez ryzyka nie ma jednak zabawy. Dostajemy wersję bezpieczniejszą, a przez to mniej wyrazistą. 'Liga.' ma swoje momenty dzięki niezłym dialogom - zgoda, Gal Gadot podtrzymuje dobrą passę jako Wonder Woman, ale film zmierza w przewidywalnym kierunku. Zajętym ratowaniem Ziemi superbohaterom nie do końca udaje się uratować nas przed. nudą. Przed drużyną sporo pracy, zanim mogłaby się liczyć w starciu z Avengersami, lecz ktoś w DC Comics zaczyna uczyć się na błędach. A to już coś.
Piotr Guszkowski
Palka Robert
Najlepszy w Heliosach
Nowy film reżysera 'Bogów'. Nakręcił historię inspirowaną życiem Jerzego Górskiego, który ukończył bieg śmierci oraz ustanowił rekord świata w triathlonowych mistrzostwach świata.
Materiały prasowe Rafael Film
Sprawa Chrystusa w Heliosach
Wojujący ateista i wzięty dziennikarz Lee Strobel znalazł się w kropce, gdy jego żona nagle przeżyła nawrócenie.
Jak na laureata Pulitzera przystało, reporter postanowił starannie, metodycznie i racjonalnie wytłumaczyć partnerce, że jest w błędzie. Celem dziennikarskiego śledztwa stało się więc Zmartwychwstanie - podstawa całego systemu wiary. W toku pracy Strobel, ku własnemu zaskoczeniu, coraz mocniej przekonywał się, że wiara oparta jest na racjonalnych przesłankach. Dziś jest ewangelizatorem i pastorem. Jego niesamowita historia posłużyła za kanwę dla sprawnie zrealizowanego i dobrze zagranego, ale prostego intelektualnie i artystycznie kina ewangelizacyjnego. Scenarzysta uatrakcyjnił opowieść, przesuwając punkt ciężkości w stronę wątku miłosnego.
AT
Wszystkie komentarze