Wonder woman
Dobra ekranizacja komiksu, czyli Amazonka na froncie.
Diana jest córką królowej Amazonek żyjących sobie jak w raju na pięknej, wolnej od mężczyzn wyspie. Diana, wbrew woli matki, sposobi się do wojennego rzemiosła, ćwiczona potajemnie przez graną przez Robin Wright ciocię. I oto w tej idylli pojawia się mężczyzna w osobie amerykańskiego szpiega, Steve'a (Pine), ściganego przez kohortę rozwścieczonych Niemców. Od niego Diana dowiaduje się, że w realnym świecie trwa wojna (pierwsza światowa) i wyrusza do Europy, aby ją zakończyć...
Pomysł, aby przemieszać mitologię z realnym faktem historycznym, był nieco ryzykowny, ale jeśli pominąć zastrzeżenia natury moralnej, sprawdził się całkiem dobrze. Nie jestem fanem zekranizowanych komiksów o superbohaterach, ale "Wonder woman" okazała się przyjemną niespodzianką. Film zrobiono z poczuciem humoru - chwilami jest to po prostu wojenna komedia - czego ten na ogół mroczno-ponury gatunek potrzebuje jak kania dżdżu. Spotkanie naiwnej idealistki, przybyłej z bezczasowej utopii, z rzeczywistością Londynu 1918 roku musiało zresztą wywołać komediowe konsekwencje, które szczęśliwie nie są wykorzystywane ponad miarę - "Wonder woman" jest zabawna, ale nigdy nie przeradza się w niesmaczną farsę. To film feministyczny, ale nie jest to feminizm naiwny. Najgorszy jest finał. Rozwleczony do pół godziny, z szaleństwem efektów specjalnych i wymianą frazesów. A to niestety koniec wieńczy dzieło. HELIOS
materiały prasowe
Sama przeciw wszystkim
Solidny thriller polityczny. Brawurowa Jessica Chastain jako zabójczo skuteczna lobbystka na wojnie z dotychczasowym pracodawcą.
Elizabeth Sloane odsłania przed nami kulisy uprawiania polityki w Waszyngtonie. Jest wziętą lobbystką, więc trudno o lepszego przewodnika. To do niej należy się zwrócić, kiedy potrzeba głosów do przepchnięcia albo zablokowania jakiejś ustawy. Wie, jak przekonać niezdecydowanych, zna słabości polityków. Nie zadaje zbędnych pytań, nie uznaje kompromisów. Lecz kiedy usłyszy, że ma reprezentować lobby producentów i posiadaczy broni, wybuchnie śmiechem. Stanie po drugiej stronie barykady. Będziemy jej kibicować, choć wciąż gra nieczysto.
Reżyser John Madden nie ukrywa, że filmem nie zamierzał zabierać głosu w dyskusji wokół dostępu do broni. Nie interesowała go okazja do politycznej polemiki, tylko wciągająca historia wpisana w ramy thrillera politycznego. Reżyser wykorzystuje zalety scenariusza Jonathana Perery: dialogi mają dynamikę i dawkę humoru, jest na czym zbudować napięcie, tajemnicę.
Jessica Chastain daje popis warsztatu, potrafi zniuansować postać, której blisko do karykatury korporacyjnej zołzy, cynicznej karierowiczki bez hamulców ani empatii. W finale może przesadzono z twistami, ale całość jest więcej niż przyzwoita. HELIOS
mat. promocyjne
Mamy 2 mamy
Europejska odpowiedź na popularne amerykańskie hity. Szalona matka i poważna córka zachodzą w ciążę w tym samym momencie. Nieplanowany synchron i różnice charakterologiczne staną się motorem akcji tej komedii.
Mado to apetyczna blondynka, która uwielbia kuse bluzeczki i zalewanie się w trupa w młodzieżowych klubach. Miasto przemierza na różowym skuterze i jest niepoprawną flirciarą. Avril na pierwszy rzut oka wydaje się spokojną konformistką. Ponieważ panie mieszkają razem, cierpliwie sprząta po Mado niedopałki i pomaga mężowi, by ten mógł w spokoju pisać doktorat. Wbrew tradycyjnym oczekiwaniom to ta pierwsza jest matką, a druga - córką, choć dynamika relacji sugerowałaby odwrotny stan rzeczy. Kiedy Avril podzieli się z rodziną radosną nowiną o ciąży, Mado się wścieknie. 47-latka przeżywa drugą młodość i bycie babcią to ostatnie, na co ma ochotę. Wkrótce pojawi się jednak pretekst, by wydorośleć. Jednonocne zejście się z byłym mężem zaowocowało wpadką. Znad rosnących brzuchów Mado i Avril będą musiały znaleźć nić porozumienia.
Na ekranie nie ma śladu przyciężkawych dylematów moralnych, które zapewne pojawiłyby się, gdyby film powstał choćby w Polsce. Binoche zamienia ciężką artylerię na lekki oręż z gracją, swadą i charyzmą. Jest zdecydowanie największym atutem tego filmu. FORUM
GUTEK FILM
Sieranevada
Studium rodziny w stadium rozpadu. Wnikliwe, uważne, ironiczne. 173 minuty śledzenia uroczystości pogrzebowych, zamkniętych w czterech ścianach mieszkanka w Bukareszcie, mijają niepostrzeżenie.
W "Śmierci pana Lazarescu" Cristi Puiu przyglądał się ostatnim godzinom życia głównego bohatera, ofiary nie tylko starszego wieku, ale i nieczułego społeczeństwa oraz skorumpowanego systemu, który miast nieść pomoc, odwracał oczy. W "Sieranevadzie" śmierć już się wydarzyła. Jest styczeń 2015 roku, kilka dni wcześniej terroryści napadli na redakcję Charlie Hebdo. W ciasnym bukareszteńskim mieszkaniu na stypie spotyka się rodzina nestora rodziny Mirica, Emila. Uroczysty, odbywający się 40 dni po śmierci obiad to prawosławna tradycja, mająca zapewnić duszy zmarłego bezpieczną podróż w zaświaty.
Przez blisko trzy godziny kamera szwenda się z pokoju do pokoju łapiąc urywki rozmów rozlicznych gości (w kulminacyjnym momencie w dwóch pokojach jest około 15 osób), których tożsamości zostały gdzieś w międzyczasie podane, ale widz zdążył już zapomnieć, kto jest właściwie kim. Ktoś przyprowadził nietrzeźwą koleżankę, ktoś inny przyniósł zaległy prezent - rower stacjonarny. Postaci nieustannie się odwracają, przemieszczają, zmieniają towarzyskie konfiguracje, a operator jakby nie nadąża za tymi zwrotami, bo zawsze przychodzi spóźniony. Przygotowany specjalnie na tę okazję posiłek cierpliwie stygnie w tle.
Reżyser konstruuje napięcie w niestandardowy sposób. Dialogi gęstnieją, ale niewiele w nich wartościowych informacji, które mogłyby popchnąć akcję do przodu, bo uczestnicy stypy Emila jak mogą, unikają mówienia sobie prawdy. Dopiero pojawienie się kolejnego gościa nieco przyspieszy rozwój wypadków i otworzy kilka trumien, w których spokojnie spały skrzętnie skrywane rodzinne sekrety.
Czas jest głównym narzędziem snującego filozoficzne rozważania Puiu, cierpliwość - przymiotem wymaganym od widza. Ustalenie, co właściwie jest sercem konfliktu w "Sieranevadzie", jakie dokładnie zależności zachodzą między postaciami i skąd biorą się tematy ich rozmów, wymaga aktywności.
Puiu, jeden z najważniejszych przedstawiciel Rumuńskiej Nowej Fali zrobił film, który dla wprawionych widzów będzie poezją, dla nieprzyzwyczajonych do tak konstruowanej narracji - co najmniej wyzwaniem. Spotkanie na cześć zmarłego staje się okazją, by przyjrzeć się żywym, a perspektywa tej obserwacji jest znacznie szersza niż panorama Bukaresztu. FORUM
Wszystkie komentarze