SUBURBICON W HELIOSACH
[Recenzja Pawła Mossakowskiego]
Bracia Joel i Ethan Coenowie najchętniej sami reżyserują napisane przez siebie scenariusze, choć od tej reguły zdarzają się wyjątki np. "Most szpiegów" z Tomem Hanksem czy "Niezłomny". Kolejnym jest wchodzący właśnie na nasze ekrany "Suburbicon".
Coenowie pracowali nad nim podobno dawno - mówi się nawet o późnych latach 80., czyli wkrótce po debiucie. Pomysł ostatecznie zarzucili, zaś stara wersja scenariusza została na nowo przepracowana przez reżyserującego film Clooneya oraz zdobywcę Oscara za "Operację Argo" Granta Heslova.
Umiejscowiony na amerykańskiej prowincji końca lat 50. film jest dość osobliwym miksem gatunkowym. Z jednej strony to zaangażowana satyra społeczna, krytyka bigoterii i rasizmu - do idyllicznego, jednolicie "białego" miasteczka wprowadza się rodzina Afroamerykanów, co wywołuje protest jego mieszkańców. Z drugiej - czarna komedia rozgrywająca się wokół morderstwa popełnionego w domu sąsiadującym z posesją owej murzyńskiej pary. Oprócz tej "geograficznej" bliskości związek między obydwoma historiami jest nadzwyczaj luźny.
Mimo jednak, że Coenowie nie brali udziału w jego realizacji, film - via scenariusz właśnie - nosi wyraźne piętno ich artystycznych osobowości i bez większego trudu można znaleźć w nim elementy charakterystyczne dla ich twórczości. Od razu zaznaczę, że skłonność do zaglądania za śliczną fasadę jednorodzinnych domków i odsłaniania ukrytych za nią tajemnic - dzielona zresztą z wieloma reżyserami amerykańskimi - nie będzie tu najważniejsza. (...). Bohater Suburbiconu (Matt Damon) wykoncypował skomplikowany, misterny plan i jak w "Fargo" wynajmując zawodowców, wszystkiego jednak nie przewidział (...).
LISTY DO M. 3 W HELIOSACH
Bohaterowie przebojów "Listy do M." i "Listy do M.2" wracają na ekran kina Helios.
Trzecia część popularnego filmu opowie historię kilku osób, którym w jeden magiczny dzień przydarzają się wyjątkowe chwile.
- Przekonają się o potędze miłości, rodziny, wybaczenia i wiary w to, że świąteczny czas pełen jest niespodzianek - zaprasza dystrybutor filmu.
Materiały prasowe Best Film
SLUMBER w HELIOSACH
[Recenzja Piotra Guszkowskiego]
Horror. Naznaczona traumą z dzieciństwa lekarka chce pomóc rodzinie nękanej przez demona.
Małżeństwo z dwójką dzieci całe w nerwach zgłasza się do lekarki specjalizującej się w zaburzeniach snu. Alice diagnozuje u ich syna porażenie przysenne, jednak noc spędzona na obserwacji w klinice potwierdza, że problem może być poważniejszy niż sądziła - i dotyczy całej rodziny. Gdy medyczne wyjaśnienia zawodzą, bohaterka angażuje się w sprawę bardziej niż powinna. Wszystko dlatego, że w chłopcu widzi brata, którego przed laty nie zdołała uratować.
Strach przed zamknięciem oczu, by nie zmorzył nas sen - to nie może być przyjemne uczucie. Twórcy "Slumbera", nie jako pierwsi, dostrzegli w nim potencjał na horror. Wyszło przeciętnie.
Reżyser Jonathan Hopkins wraz ze współscenarzystą postanowili sięgnąć bezpośrednio do etymologii słowa "koszmar", co prowadzi do słowiańskich wierzeń i postaci nocnicy. Całkiem sprawnie posługują się "materiałem dowodowym" z historii sztuki, wskazując na ślady obecności mary na przestrzeni wieków. Jednak tak zarysowane tło przynosi dość schematyczną opowiastkę. Choć z rekwizytorni kina grozy wybrano przedmioty i chwyty wydawałoby się mocno zużyte, niektóre obrazy, bazując na najbardziej pierwotnych reakcjach, wciąż mogą budzić niepokój, np. ręka w blenderze, wypadające zęby, dzieciak dekapitujący pluszaki sekatorem.
Klimatem "Slumber" nawiązuje do kina grozy z lat 70. i 80. Zamiast pędzić na złamanie karku, co dla wielu filmów kończy się poślizgnięciem na zakręcie w kałuży krwi, fragmentami zwalnia tempo. Oprócz tego bywa też najzwyczajniej niemrawy, ale to już inna sprawa.
Materiały prasowe
KRYPTONIM HHhH w FORUM
[Recenzja Anny Tatarskiej]
Rok 1942, Trzecia Rzesza jest silniejsza niż kiedykolwiek. Protektoratem Czech i Moraw rządzi "człowiek o żelaznym sercu" - architekt Ostatecznego Rozwiązania i przywódca SS, Reinhardt Heydrich. Sterowane z Londynu czeskie podziemie planuje zamach na demonicznego przywódcę, Operację Anthropoid.
Jimenez zdecydował się na przecięcie akcji na dwie osobne części, poświęcone różnym stronom historii - Heydrichowi i czeskim spiskowcom. W finale wątki się splatają. W pierwszym widz śledzi "making of" Heydricha, który zainteresował się ideologią nazistowską pod wpływem partnerki Liny von Osten. To ciekawy trop, rzucający światło na drogę, jaką przeszło wielu młodych idealistów, którzy na przestrzeni kilku lat Rzeszy stali się trybikami w machinie Hitlera. Grający główną rolę Clarke jest chłodny i przerażający, wiarygodnie oddaje ewolucję postaci wręcz nierealnej w sadyzmie i żywej nienawiści. Szkoda, że tak mało ekranowego czasu poświęcono Osten, świetnie portretowanej przez specjalistkę od ról złych kobiet Pike ("Zaginiona Dziewczyna"). Architektkę sukcesu Heydricha na drugi plan zepchnęła wojenna zawierucha, seryjne macierzyństwo i ambicje potwora, którego sama stworzyła. Mimo trudności i świadomości przerażającej ewolucji psychicznej męża, Lina nigdy nie przestała go kochać. Dynamika rozwoju ich relacji - i światopoglądu - jest z filmowego punktu widzenia bardziej fascynująca niż wojenne knowania opozycji.
Fragment poświęcony Heydrichowi jest spójny, prowadzony pewną ręką i dramaturgicznie spełniony. Ale już opowieść o Jozefie Gabciku i Janie Kubisie traci miejscami zwartość i tempo. Linia dramaturgicznego napięcia przypomina raczej sinusoidę. (...) Warto przed seansem wziąć głęboki oddech - "Kryptonim." nie stroni od graficznie pokazanej przemocy.
BEKSIŃSCY. ALBUM WIDEOFONICZNY w Forum
[Recenzja Piotra Guszkowskiego]
Jeśli komuś wydawało się, że po zaproszeniu do M5 w bloku na Służewie nad Dolinką przez Jana P. Matuszyńskiego poznaliśmy wszystkie tajemnice tej rodziny, to był w błędzie.
Reżyser Marcin Borchardt zrekonstruował świat Beksińskich na przestrzeni kilku dekad na podstawie materiałów z ich przepastnego prywatnego archiwum. Nie miał szczęścia o tyle, że rok wcześniej do kin trafiła "Ostatnia rodzina".
Stąd dokument "Beksińscy. Album wideofoniczny", jak niezwykłego poziomu autentyzmu by nie osiągnął, może się wydać nieco wtórny, bo dotyka tych samych wątków. Choć niejedno ujęcie wyglądać będzie tu znajomo, w końcu obaj twórcy opierali się na podobnym materiale, bohaterowie jawią się jako bardziej zniuansowani niż filmowe wersje. Szczególnie Tomek - charyzmatyczny radiowiec zmagający się ze swoimi demonami, nadal zagubiony w labiryncie najprostszych wyzwań powszedniości, ale już nie tak przerysowany.
Na pierwszy plan wychodzi ponownie Zdzisław: malarz długo uzależniony finansowo od żony - coraz bardziej zresztą sfrustrowanej Zofii, mający obsesję rejestrowania codziennego życia. Taśma - najpierw magnetofonowa, potem filmowa - służyła mu do zapisu osobliwego dziennika, a przez to i zaspokajania ekshibicjonistycznych potrzeb, przepracowywania kompleksów, popędów, skomplikowanych relacji rodzinnych itd.
W wywiadach Borchardt przyznaje co prawda, że genezy upadku rodziny Beksińskich doszukiwałby się w ich przeprowadzce z Sanoka do Warszawy. Lecz reżyser rysuje wyraźne wektory w stosunkach pomiędzy Zdzisławem a Tomkiem. Dlatego dużo uwagi poświęca sztuce Beksińskiego, przesiąkniętej tematami ostatecznymi, której charakter rymował się z posępną atmosferą panującą w domu - czy wręcz ją determinował, tak jak zainteresowania ojca i jego specyficzna emocjonalność ukształtowały syna. Zdzisław odmalowywał ten mroczny świat w oryginalnych obrazach na płycie pilśniowej. Obsesje zaprzągł w proces twórczy, co pozwalało się od nich uwolnić. Tymczasem nadwrażliwemu Tomkowi zabrakło, niestety, mapy i kompasu, bez przewodnika przepadł w otchłani, pogrążył się w depresji.
Powstał dokumentalny dramat rodzinny według scenariusza z bestsellerowej biografii Magdaleny Grzebałkowskiej - wnikliwy, intymny do tego stopnia, że chwilami widz może się poczuć niezręcznie.
Nawet jeśli nie wykracza za bardzo poza materiał, jaki znamy z fabularnej rekonstrukcji, pozwala spojrzeć nań z nieco innej perspektywy. Do ułożenia układanki z portretem Beksińskich wciąż paru elementów brakuje. Pewnie dlatego tak nas fascynują.
mat. promocyjne
I AM THE BLUES w Forum
Dokument o legendach bluesa "I Am The Blues" zobaczyć będzie można w czwartek o godz. 20 w kinie Forum. Pokaz to preludium Jesieni z Bluesem.
Film w reż. Daniela Crossa zabiera widzów w muzyczną podróż przez bagna Luizjany, szynki delty Mississipi i marynowane w księżycówce steki w North Mississippi Hill Country. Odwiedzając ostatnich z mistrzów bluesa, często mających 80 i więcej lat i nadal mieszkających na głębokim południu, którzy pracują bez agentów i nadal jeżdżą po klubach Chitlin' Circuit. Posłuchaj takich tuzów jak Bobby Rush, Barbara Lynn, Henry Gray, Carol Fran, Lazy Lester, Bilbo Walker, RL Boyce, Little Freddie King, Jimmy 'Duck' Holmes, Lil Buck Sinegal, LC Ulmer i ich przyjaciół, którzy obudzą ducha bluesa w każdym z nas.
Wprowadzenie do filmu - Jan Chojnacki
Wszystkie komentarze