Thor: Ragnarok
Reżyser świetnego niezależnego "Co robimy w ukryciu" dostał od Studia Marvel szansę zmierzenia się z wielkobudżetową produkcją. Wykorzystał ją w 150 proc.
Dla Asgardu nastały mroczne dni. Nieubłaganie nadciąga bogini śmierci Hela, a wraz z nią Ragnarok, mityczny koniec dni, "zmierzch bogów". Wszyscy, którzy mogliby go powstrzymać, są daleko. Thor, pozbawiony młota i osłabiony, uwięziony został na "planecie wyrzutków" po drugiej stronie wszechświata, czas Odyna minął. Zanim bóg piorunów powróci do formy, będzie musiał odbyć zaskakującą walkę z Hulkiem i zebrać złożone z rozmaitych wyrzutków grono sprzymierzeńców.
Znani z poprzednich "avengerskich" części aktorzy - Hemsworth, Hiddleston, Ruffalo - chyba nigdy nie bawili się tak dobrze.
Hitem są wprowadzone po raz pierwszy do thorowskiego uniwersum postaci. Arcymistrz grany przez Jeffa Goldbluma łączy wizerunek Guru Miłości z Dr-em Zło. Jego karykaturalne samouwielbienie byłoby jeszcze zabawniejsze, gdyby tak bardzo nie przypominało o realnych zachowaniach wielu przedstawicieli świata polityki. Mocne i ciekawe są kobiety: siostra Thora i Lokiego Hela (Cate Blanchett) i Walkiria grana przez świetną, znaną m.in. z "Dear White People", "Westworld" czy "Creed" Tessę Thompson.
Bogini śmierci grana przez Blanchett jest celowo nakreśloną grubą kreską neurotyczną sadystką z kompleksem gorszego dziecka, ale jeży włos na rękach. Opłaciły się zajęcia z capoeiry - jej sprawność, siła i gracja robią wrażenie i podbijają aurę boskości towarzyszącą bohaterce. Postać Thompson to z kolei miks słodko-gorzki, złamana życiem łobuziara zapijająca traumę.
"Thor: Ragnarok" to nowoczesne widowisko, które wciąga dzięki spektakularnej, angażującej realizacji, ale równie ważnym składnikiem jego seksapilu jest scenariusz: utrzymujący doskonałe tempo, zniuansowany pod względem napięcia, inteligentny, przezabawny i pełen intertekstualnych odniesień.
HELIOS
Materiały prasowe Against Gravity
Łagodna
Traktat o beznadziei, czyli podróż przez rosyjskie piekło.
Od razu wyjaśnię, że nie jest to adaptacja opowiadania Dostojewskiego - jeśli już jesteśmy przy literackich gigantach, to bliżej tu do Kafki lub Gogola. Kobieta, której imienia nigdy nie poznamy, otrzymuje bez wyjaśnienia zwrot paczki wysłanej do siedzącego w więzieniu męża. Po bezskutecznej próbie jej ponownego wysłania decyduje się jechać i dostarczyć mu ją osobiście. Ale załatwienie tej, zdawałoby się, prostej sprawy zamienia się w koszmar.
Już sama jazda pociągiem do odległego miasta, w którym znajduje się więzienie, jest niezłym wprowadzeniem do późniejszego inferno, a z chwilą dotarcia na miejsce mamy już horror na całego. Nie chodzi tylko o bezduszną biurokrację (kobieta nie może się nawet dowiedzieć, czy mąż w ogóle żyje), ale o ogólną atmosferę życia. Jej parametry wyznacza chamstwo, bezinteresowna nieżyczliwość (choć przyznajmy, że w każdym z miejsc, do których pielgrzymuje kobieta, zawsze jakaś dobra dusza się znajdzie) i fałszywa serdeczność. Oczywiście wódka i komitywa, jaka się przy niej wytwarza. I śpiew: śpiewa się tu dużo i chętnie, jak w jakimś upiornym musicalu.
W pierwszej chwili odnosimy wrażenie, że znaleźliśmy się w ZSRR, że jest to podróż w przeszłość, do epoki Breżniewa. Ale nie: jest internet, są komórki. Czy więc nic się nie zmieniło? Czy też Łoźnica chce zbudować syntetyczny obraz Rosji, ponadczasowej i ponadustrojowej? Czy tylko współczesną polityczną alegorię? Tak, czy inaczej, jest to obraz przerażający, mroczny i skrajnie pesymistyczny. Takich filmów dziś się nie robi, bo pomijając już Hollywood z jego obsesją happy endu, kino chce dawać nadzieję. Tu nic z tego. Bohaterka, z zastygłą jak maska, nieruchomą twarzą błąka się po mieście, napotykając skorumpowanych policjantów, śliskich alfonsów, wszechwładnych mafiozów, pełnych dobrej woli, ale bezradnych obrońców praw człowieka. Czy ta wędrówka może się dobrze skończyć?
Przed jej finałem następuje nieoczekiwana zmiana konwencji. Surowy, prawie dokumentalny zapis ustępuje miejsca surrealistycznej grotesce, i o tę zmianę filmowego języka można mieć do Łoźnicy pretensje: długa, fantazyjna sekwencja nie "siedzi" estetycznie w całości ani nie przygotowuje odpowiedniego gruntu pod końcowe rozwiązanie. Reszta jest znakomita.
Forum
Materiały prasowe Gutek Film
Po tamtej stronie
Komediodramat o przyjaźni restauratora z Helsinek i uciekiniera z Aleppo.
Obaj w pewnym sensie "zaczynają nowe życie". Wikstrom, zwalisty pięćdziesięciolatek rozstaje się z żoną alkoholiczką, sprzedaje interes i wygrawszy kupę pieniędzy w pokera, kupuje podupadłą restaurację, gdzie serwuje się pulpety i sardynki z puszki. Khaleb trafia do Helsinek przypadkowo i występuje o azyl polityczny.
Ich losy przez dłuższy czas opowiadane są równolegle. Wikstrom walczy o utrzymanie restauracji na rynku, co z odziedziczoną załogą nie jest łatwe. Khaleb zmaga się zaś z biurokracją, zamieszkuje w ośrodku dla uchodźców, próbuje odszukać siostrę itd. Gdy ich ścieżki się przetną, Khaleb potrzebuje pomocy i Wikstrom, człowiek niesentymentalny, mu jej udziela. I to bez deliberacji i wielkich słów, na zasadzie ludzkiego odruchu, jako coś oczywistego. Brak moralnego nabzdyczenia jest atutem filmu.
Ta - w wymiarze fabularnym dramatyczna, choć komediowo potraktowana - opowieść o przyjaźni gburowatego biznesmena i syryjskiego uchodźcy nie jest w dorobku Kaurismakiego czymś przypadkowym. W poprzednim filmie, "Havre" też dotykał problemu nielegalnej emigracji i obydwie historie są dość podobne, tyle że tam chodziło o pomoc uciekinierowi z Trzeciego Świata w podróży, a tu o osadzenie go w kraju na dłużej. Ale i już wcześniej, ten ekstrawagancki, pozornie "odjechany" artysta wykazywał się wrażliwością społeczną i miał słabość do różnych outsiderów - ludzi przegranych i zmarginalizowanych. Uchodźca zaś jest outsiderem niejako z definicji.
W stylistyce też się wiele nie zmieniło. Niespieszny rytm, wystudiowane ujęcia, oszczędne dialogi, specyficzny humor polegający na wygłaszaniu absurdów z kamienną twarzą. Stare rockabilly i muzycy brzdąkający melancholijne ballady na rogach ulic. Coś z klimatu PRL szarych lat 60. Jeśli coś nowego, to mniej emocjonalnego dystansu, więcej otwartej czułości.
"Po tamtej stronie" opowiada prostą historię. Może nawet zbyt prostą, bez wielkiej inwencji napisaną i ze zbyt dużą ilością arbitralnych pomysłów - ale ciepłą, sympatyczną, chwilami zabawną, a gdy trzeba, wzruszającą. Zawarty w niej program moralny też jest prosty: życzliwość, empatia, ludzki stosunek do człowieka. Tylko tyle i aż tyle.
FORUM
Kadr z filmu 'BORG/McENROE. Między odwagą a szaleństwem' (fot. materiały prasowe)
BORG/MCENROE. MIĘDZY ODWAGĄ A SZALEŃSTWEM
Dramat sportowy o dwóch tytułowych legendach tenisa i ich słynnym pojedynku w finale Wimbledonu w 1980 r.
Za osnowę filmu służy londyński turniej, zakończony dramatycznym meczem między rywalami: czterokrotnym zwycięzcą Wimbledonu Borgiem (uderzająco podobny do niego Gudnason) i bardzo chcącym go zdetronizować McEnroe (dobrze dobrany LeBeouf). Ale równolegle, w retrospekcjach, cofamy się do wcześniejszych lat ich życia, które ich ukształtowały.
Na pierwszy rzut oka trudno o ludzi bardziej różniących się od siebie. To rzeczywiście woda i ogień. Szwed jest zimny jak ryba, opanowany i metodyczny - emocjonalny cyborg, którego uczłowieczają jedynie jego przesądy i rytuały, będące zresztą efektem chorobliwego perfekcjonizmu. Amerykanin znany jest zaś z wybuchowego temperamentu - na korcie awanturuje się, kłóci z sędziami, przeklina, zachowuje jak rozpieszczone dziecko. Łączy ich jedynie ambicja, ale to chyba u sportowców nic nadzwyczajnego.
Jednak nieco przekorna teza duńskiego reżysera jest taka, że w istocie te dwie skontrastowane osobowości więcej łączy niż dzieli: "w środku" Borg i McEnroe mają być do siebie podobni. Okazuje się - dla mnie to sensacja - że Borg jako początkujący tenisista był takim samym awanturnikiem jak McEnroe, naładowanym agresją i nie potrafiącym opanować wybuchów. Film jest wciągający, porządnie zrealizowany i dobrze zagrany.
HELIOS, FORUM
Materiały prasowe Kino Świat
Między nami wampirami
Familijna animacja o przyjaźni chłopca i wampira.
Obaj mają po 13 lat, choć Vigo nie pamięta już, który raz obchodzi te urodziny. Wraz z upiorną rodzinką mieszka w katakumbach na cmentarzu gdzieś w Transylwanii. Gdy spotka Tony'ego, miłośnika historii, przyprawiających o gęsią skórkę, który spędza wakacje z rodzicami, bohaterowie będą musieli pokonać obawy i przełamać wzajemną niechęć pomiędzy gatunkami. Wspólnie spróbują pokrzyżować szyki łowcy wampirów, który "wyczuwa nietoperki na kilometr".
Właściwie to niezły punkt wyjścia do opowieści o tolerancji i gotowości do poświęcenia w imię przyjaźni. Rozwinięcie pozostawia jednak sporo do życzenia. Twórcy wzięli z książek Angeli Sommer-Bodenburg odwrócony schemat - nie wampirów, a śmiertelników trzeba się tu bać, a przede wszystkim przygodowy charakter - licząc zapewne na wartką akcję, ale pozbawili historię serca i dziecięcego uroku. I to nie tylko dlatego, że bohaterowie są starsi niż w oryginale. "Między nami wampirami" pędzi na łeb na szyję, a clou całego zamieszania - czyli relacja między chłopcami szybko schodzi na dalszy plan. Królują pościgi, przeładowane slapstickiem potyczki, powtarzane do znudzenia gagi i latające krowy.
Dorośli mogą przysnąć, dzieci raczej się nie wynudzą.
HELIOS
Materiały prasowe Monolith Films
Piła: Dziedzictwo
Siódma odsłona tego cyklu horrorów miała być ostatnią, lecz krwawe żniwa najwyraźniej nie mogą dobiec końca.
Śledztwo w sprawie makabrycznych odkryć prowadzi do psychopaty Jigsawa, który. od dekady nie żyje. Kto w takim razie przygotowuje zabójcze pułapki?
HELIOS
Materiały prasowe
Śmierć nadejdzie dziś
Pomysł z "Dnia Świstaka" zastosowany w horrorze.
Z życia studentów. Tree w dniu swoich urodzin budzi się skacowana w łóżku Cartera, a idąc wieczorem na przyjęcie, zostaje zamordowana przez osobnika noszącego maskę tłustego bobasa. I znowu budzi się w łóżku Cartera. Czy uda jej się odkryć tożsamość mordercy i w ten sposób wydobyć z pętli czasu? Nie mam pojęcia - film wchodzi bez pokazu prasowego.
HELIOS
Wszystkie komentarze