Mr Gaga
Holandia, Niemcy, Szwecja, Izrael 2015. Reż. Tomer Heymann. Aktorzy: Ohad Naharin, Tzofia Naharin, Natalie Portman.
Dokument o izraelskim choreografie Ohadzie Naharinie, twórcy języka ruchu GaGa. Burzliwa biografia charyzmatycznego egotyka nie tylko dla miłośników tańca.
Ten film powstawał osiem lat. Po premierze obwołano go najlepszym tanecznym dokumentem od czasu "Piny" Wendersa. Jest jeszcze lepiej: obraz Heymanna to wręcz stopień wyżej w hierarchii kinowej doskonałości. Na pierwszy rzut oka klasyczna filmowa biografia szybko okazuje się czymś znacznie mniej oczywistym. Urodzony w położonym między Nazaretem a Afulą kibucu Mizra Naharin, dziś dyrektor legendarnej Batsheva Dance Company, to bohater dosłownie stworzony na ekran. Jeden z największych współczesnych tancerzy zaczął profesjonalnie tańczyć dopiero po służbie wojskowej, już jako dorosły. Szybko stał się branżową sensacją na światową skalę.
Być może ciekawsze niż jego dorobek taneczny są dokonania na polu choreografii. W układach Naharina zawarta jest cała dramaturgia jego burzliwego życia, wszystkie wątpliwości, podsycane próżnością lub lękiem mity i pragnienia. Własną niepewność ukrył w konwulsyjnych ruchach ciał tancerzy.
Reżyser - sam wielki miłośnik i znawca twórczości Naharina - przyswaja i adaptuje na potrzeby filmu choreograficzny język mistrza, dzięki czemu zyskuje niezwykłą siłę rażenia. Udaje mu się dokonać najtrudniejszego: w ruchomych kadrach uchwycić ulotne piękno i filozofię tańca współczesnego. Odpowiednio zmontowane fragmenty charakterystycznych choreografii tkają emocjonalną ramę dla opowieści o kolejnych zderzeniach wielkiego ego i bezdyskusyjnego geniuszu z boleśnie nieteatralnym życiem. Nieznane materiały z prób, spektakularne sekwencje sceniczne, wyimki wielogodzinnych rozmów, momenty zdjęcia maski - a do tego muzyka i ruch wibrujące w duszy. Słowa klucze "Mr gaga" to marzenia, wytrwałość, strata i odrodzenie. Dyskretnie, z tylnego siedzenia, widz obserwuje, jak Naharin wznosi się na wyżyny, upada, po czym odradza się jak Feniks, nieustraszony, wciąż nieco antypatyczny, ale jednakowo uwodzicielski. Film zafascynuje także tych, którzy z tańcem nie mają nic wspólnego.
MATERIALY PRASOWE
Kong: Wyspa Czaszki
USA, Wietnam, 2017. Reż. Jordan Vogt-Roberts. Aktorzy: Tom Hiddleston, Samuel L. Jackson, Brie Larson, John C. Reilly
Powrót King Konga przypomina połączenie "Czasu Apokalipsy" z "Parkiem Jurajskim" - z rozmachem dopisuje genezę popkulturowej legendy.
Akcja filmu "Kong: Wyspa Czaszki" rozgrywa się w 1973 roku, kiedy wojna w Wietnamie ma się ku końcowi, a prezydent Nixon zapowiada wycofanie amerykańskich wojsk. Piloci z eskadry śmigłowców pod dowództwem ppłk. Packarda zamiast wracać do kraju jak reszta żołnierzy, dostają jeszcze ostatnią misję: mają chronić grupę naukowców podczas tajemniczej ekspedycji. Nieświadomi, co ich czeka, ruszają w ścianę burzowych chmur odgradzającą drogę na niezbadaną dotąd wyspę. Formacja helikopterów nadlatuje jak w słynnej scenie z "Czasu Apokalipsy". Humory dopisują, dziewicza przyroda zachwyca, jednak powitanie nie będzie serdeczne - intruzi rozwścieczą tytułowego Konga.
Reżyser Jordan Vogt-Roberts wraz ze scenarzystami wykorzystuje polityczny kontekst burzliwych lat 70., by połączyć wojenną opowieść z formułą monster movies. Ujęcie klasycznej postaci człekokształtnego potwora nawiązuje klimatem i estetyką do filmów o Wietnamie. Wyspa okazuje się równie piękna, co zdradliwa. Mimo że wśród drzew nie czai się partyzantka Wietkongu, łatwo wpaść w pułapkę. Zdziesiątkowani i rozsiani po terytorium wroga bohaterowie walczą o przetrwanie, odkrywając kolejne "atrakcje" tego koszmarnego parku rozrywki. Spece od efektów odwalili kawał roboty. Kong rzeczywiście zasługuje na miano króla, robi wrażenie, kradnie show aktorom.
Jedyny poważniejszy zarzut - oprócz nierównego scenariusza, to brak rozwinięcia postaci granych przez Toma Hiddlestona (były agent SAS) i Brie Larson (reporterka wojenna). Więcej do pokazania ma stara gwardia. Samuel L. Jackson przekonuje jako dowódca zaślepiony pragnieniem pomszczenia swoich chłopców. John Goodman rzuca kilka zgrabnych one-linerów, przewodząc wyprawie do jądra ciemności, którą wyprosił w Waszyngtonie, a John C. Reilly bawi się rolą ekscentrycznego rozbitka. Humor zawarty w dialogach miesza się z grozą walki.
Można reanimację "King Konga" traktować wyłącznie w kategoriach czystej rozrywki - i nie zawiedziemy się tak skrojonym widowiskiem. Jeśli wam się spodoba, poczekajcie do sceny po napisach.
mat. promocyjne
Zwariować ze szczęścia
Włochy/Francja 2016, Reż. Paolo Virzi Aktorzy: Valerie Bruni Tedeschi, Micaela Ramazotti
Komediodramat o dwóch kobietach, które uciekają z kliniki psychiatrycznej.
Ekstrawertyczna i gadatliwa Beatrice (fantastyczna Tedeschi) nieustannie opowiada o swoim arystokratycznym pochodzeniu. Mitomanka? Fantastka? - o tym się jeszcze przekonamy, z pewnością jednak jest w niej wyniosłość i władczość typowa dla osób społecznie uprzywilejowanych. Donatella (bardzo dobra Ramazotti) jest chorobliwie chuda, zamknięta w sobie i milcząca: ciągnie się za nią jak cień jakaś mroczna historia. Pewnego dnia kobiety, korzystając z okazji, uciekają z kliniki.
Te dwie skrajnie różne kobiety zbliżą się do siebie i zaprzyjaźnią - ale nie jest to proces łatwy i bezbolesny. Ich włóczęga po Toskanii, w trakcie której odwiedzają najbliższych, wycinają ryzykowne numery, cieszą się życiem, jest zarazem podróżą w ich przeszłość - jej odsłanianie i ujawnianie przyczyn, dla których znalazły się w psychiatryku, jest nie mniej interesujące niż same perypetie, jakie im się po drodze przydarzają.
Spiritus movens filmu stanowi Beatrice. Jej entuzjazm daje mu energię, jej zuchwałość zapewnia dostatek przygód, jej spontaniczność gwarantuje nieprzewidywalność fabuły. Bardzo pięknie zestrojona i wolna od zgrzytów jest też tonacja filmu, który jest właściwie komedią, a przecież wszystko to ufundowane jest na cierpieniu, rodzinnych tragediach. Świetny scenariusz, pewna ręka reżysera, pierwszorzędne aktorstwo, bardzo dobre kino.
Wszystkie komentarze