Czytaj także: Kolejna śmierć przy granicy i prowokacje białoruskich pograniczników
Kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Zdjęcia 9-latka bez nóg w obozowisku migrantów na polsko-białoruskiej granicy opublikowała w mediach społecznościowych za zgodą jego krewnych prof. Joanna Bocheńska z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Rodzina utknęła w tragicznej sytuacji, bez możliwości powrotu, z jedzeniem dostarczanym raz dziennie.
Na jednym ze zdjęć widać, że ojciec rodziny Sangar zbudował wokół namiotu prowizoryczne ogrodzenie, szałas z gałęzi. Na innych - że część migrantów śpi na gołej ziemi. O poranku wszystko pokryte jest szronem.
- Umieramy z zimna, zwłaszcza rano - skarżą się bliskim, pełni obaw o przyszłość.
Nie jest jasne, gdzie się dokładnie znajdują, choć na pewno w okolicy Kuźnicy Białostockiej. Z tego, co przekazuje polska straż graniczna, migranci gromadzeni tu przez reżim Łukaszenki od poniedziałku, nie przekroczyli linii granicy (pojawiła się informacja, że w czwartek Białorusini usiłowali w tym rejonie przepchnąć siłą dużą grupę migrantów, ale ta próba została udaremniona). Tymczasem z lokalizacji, którą wysłał mi Sangar wynika, że koczują za pasem drogi granicznej już po polskiej stronie, choć oddzieleni od polskich mundurowych drutem. Nie mamy możliwości tam dotrzeć - dziennikarze nie są wpuszczani do strefy stanu wyjątkowego.
- Proszę, uratujcie życie Tamana. Strasznie się o niego boję, o nich wszystkich. Od tygodnia nie śpię - mówi mi Jwamer Quadir, krewny rodziny, dokładnie wujek Sangara - ojca Tamana.
Rozmawiamy przez komunikator, mężczyzna został w Iraku, w mieście Sulajmanijja w Kurdyjskim Okręgu Autonomicznym. Sam myślał o emigracji, aplikował o amerykańską wizę, ale otrzymał odmowę. Na ucieczkę przez Białoruś się nie zdecydował. Jest niepełnosprawnym weteranem. Do walki z ISIS zgłosił się na ochotnika. W bitwie o Kirkuk z Islamskim Państwem Iraku i Lewantu w 2015 roku był ranny. Stracił obie nogi.
Dlatego rozumie sytuację chłopczyka, który jest niepełnosprawny od urodzenia. Taman urodził się z niewykształconymi kończynami. Na filmach wysyłanych mi z obozowiska przez ojca widać, że chłopiec ma protezy, ale kiepskiej jakości. Porusza się w nich niepewnie, a - jak to dziecko - chce się bawić.
- Jesteśmy w takiej samej sytuacji. Życie osoby niepełnosprawnej w Iraku jest bardzo ciężkie Brakuje rehabilitacji, dobrych protez, dróg, są bariery architektoniczne, a konserwatywne społeczeństwo nie jest do nas dobrze nastawione. Niepełnosprawność w Iraku jest problemem społecznym - tłumaczy mi Jwamer. - Teraz najważniejszy jest Taman, jego życie i przyszłość. To dla niego rodzice tak bardzo starali się o wyjazd do Niemiec. Wizy nie dostali, a teraz utknęli na granicy z Unią Europejską.
Są wszyscy razem: 9-letni Taman, jego ojciec Sangar, matka Kanar, 6-miesięczna siostra Tania i 11-letni brat Haryad.
Prof. Joanna Bocheńska w opublikowanym poście pyta swoich rodaków: co zrobiliby na miejscu rodziców Tamana? Prawdopodobnie to samo, zwłaszcza mieszkając w Kurdystanie, o którym wie, że są tam "czarne dziury opuszczone przez nadzieję". Czy to tylko względy ekonomiczne? Kaprys? Pragnienie lepszego życia? - pyta. - Proszę, pomyślcie o Tamanie i wielu innych dzieciach. Czy nie myślicie, że to są po prostu nasze dzieci, a nie "narzędzia" białoruskiego reżimu?
Pracownia Studiów Kurdyjskich ZI UJ, związani z nią naukowcy, doktoranci i studenci, wezwali polskie i europejskie władze, żołnierzy, straż graniczną i policjantów, aby nie lekceważyli dziejącej się na polsko-białoruskiej granicy ludzkiej tragedii. "Nie godzimy się na prezentowanie uchodźców jako wroga, nawet jeśli określa się go narzędziem w rękach innych sił. Wrogiem nie są na pewno rzesze zdesperowanych, głodnych i zziębniętych ludzi, których jedyną winą jest poszukiwanie lepszego życia" - piszą ludzie nauki.
Dodają: "Martwi nas, że w zaistniałej tragicznej sytuacji nie ma mowy o próbach rozwiązania ich położenia, a jedynie o sankcjach wobec białoruskiego reżimu. Przynosi to wstyd nie tylko tzw. wartościom europejskim (i chrześcijańskim!), lecz także polskiej historii, gdzie walka o ludzką godność zajmowała tak ważne miejsce.
Czytaj także: Maja Ostaszewska przy polsko-białoruskiej granicy: "Wierzę, że Polacy są dobrzy"
Zwłaszcza z myślą o dzieciach, kobietach, osobach starszych i chorych, aktywiści praw człowieka apelują o utworzenie korytarzy humanitarnych.
Grupa Granica w specjalnym stanowisku pisze: "Wobec nieprzewidywalności działań służb białoruskich i możliwej gwałtownej odpowiedzi ze strony służb polskich domagamy się utworzenia korytarza humanitarnego dla osób, które są zmuszone do koczowania na granicy. Stoimy na stanowisku, iż korytarz humanitarny powinien być zorganizowany na drodze współpracy pomiędzy polskim rządem i państwami Unii Europejskiej, przy zachowaniu międzynarodowych procedur. Dodatkowo apelujemy o dopuszczenie na teren stanu wyjątkowego organizacji humanitarnych i medyków, deeskalację przemocy i transparentność działań, co zapewnia wpuszczenie mediów oraz obserwatorów międzynarodowych na teren objęty stanem wyjątkowym.
Jednocześnie podkreślamy, że narastający konflikt nie jest tylko sprawą Polski, ale i całej Unii Europejskiej, dlatego apelujemy zarówno do władz polskich, jak i kierownictwa Unii, o podjęcie dialogu i wspólnych, rzeczywistych działań zmierzających do zażegnania obecnego kryzysu".
Dokładnie w tym celu przyjechała w sobotę (13.11) pod granicę Żaklin Nastić, niemiecka parlamentarzystka, posłanka do Bundestagu z Hamburga, przewodniczącą partii Die Linke w tym mieście. Spotyka się z samorządowcami i aktywistami, chciała wjechać do strefy stanu wyjątkowego, ale nie otrzymała pozwolenia.
Nastić jest wiceprzewodniczącą niemiecko-polskiej grupy parlamentarnej Bundestagu i ekspertką ds. praw człowieka. Z Gdyni jej rodzina wyemigrowała, gdy miała 10 lat. Wciąż dobrze mówi po polsku.
- To bardzo ważne, by otworzyć korytarz humanitarny dla ludzi, którzy potrzebują pomocy - mówi mi Żaklin Nastić. - To ludzie z regionów, gdzie jest wojna i kryzysy: z Jemenu, Afganistanu, Syrii i Iraku.
Opowiada, że była w irackim Kurdystanie dwa razy i na własne oczy widziała, jak ciężka jest sytuacja Kurdów. Są tereny przygraniczne z Turcją, gdzie wciąż toczą się działania wojenne.
- To region spustoszony wojną, w którym do dziś życie nie jest pewne - mówi polityczka.
Jeździła do Kurdystanu z pomocą dla organizacji humanitarnych opiekujących się m.in. chorymi, niepełnosprawnymi dziećmi, okaleczonymi przez bomby, odłamki, miny. Wie, że jest to pomoc niewystarczająca w stosunku do ogromu potrzeb. Ciężką sytuację pogłębia dodatkowo pandemia koronawirusa. W głowie jej się nie mieści, że przed ludźmi, którzy uciekają z takich miejsc, Europa zatrzaskuje drzwi. Zwłaszcza, że: - To nie jest tylko problem Polski, ale sprawa Unii Europejskiej i wszystkich krajów, które uczestniczyły w tych wojnach i przyczyniły się do katastrofalnej sytuacji - podkreśla Żaklin Nastić. - Jestem tu po to, żeby umiędzynarodowić problem, żeby politycy o nim rozmawiali i znaleźli międzynarodowe rozwiązania. Rozwiązaniem nie jest tylko budowa murów, bo co na końcu zostanie - strzelanie do dzieci? Trzeba pomagać w tej aktualnej sytuacji, która się dzieje, a do krajów, z których oni uciekają, nie wysyłać amunicji tylko pomoc humanitarną, żeby życie tam stawało się coraz lepsze.
Dodaje już nie jako polityczka, ale mama córki na wózku inwalidzkim: - Żeby takim dzieciom nie pomóc, to aż wstyd!
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny