Tak było w przypadku choćby projektu Guilherme Botelho, brazylijskiego tancerza i choreografa, którego polską odsłonę można było zobaczyć podczas mocnego otwarcia Festiwalu Tańca „Kalejdoskop” w operze.
Wyzwania, by choreografię Botelho - "Sideways Rain" pokazać w Polsce, dwa lata temu podjęli się tancerze Kieleckiego Teatru Tańca, tancerze z genewskiego zespołu Alias Cie i tancerze niezależni. Dzięki wysiłkom organizatorów Kalejdoskopu i Podlaskiego Stowarzyszenia Tańca ten unikalny, rzadko pokazywany projekt z udziałem 17 artystów udało się ściągnąć do Białegostoku.
To spektakl z gatunku tych, które ma się w pamięci jeszcze długo po obejrzeniu. Fantastyczny, hipnotyzujący, z niepokojącą muzyką Murcofa. Niezwykle dynamiczny projekt, który można odbierać na różne sposoby: jak taneczną wizję biologicznego cyklu rodzenia się i umierania; jak abstrakcyjną kompozycję; jak zaproszenie do szukania we wspomnieniach i wrażeniach dawno temu zobaczonych, wyśnionych, wyobrażonych obrazów.
60 minut kosmicznej opowieści, zawieszonej w bezczasie, działa mocno na emocje. Przez scenę pełzną, przebiegają, przesuwają się postaci. Niby w ten sam sposób, a jednak nie – u jednym ten sam ruch będzie zwiewny, u innych pokraczny, u jednych szybki i dynamiczny, u innych rozważny i metodyczny. Jest tu ruch łagodny, i jest desperacki. Jest lekkość, zachłanność, energia, próba spotkania kogoś w tym pędzie, jest i osamotnienie. W „Sideways Rain” jest wszystko.
A wszystko to toczy się – nieustępliwie, nie do zatrzymania.
Ciała jak jednokomórkowce, mrówki, stworki, ciała jak przepiękne puszczone w ruch posągi. Anonimowo, w powtarzających się sekwencjach, hipnotycznie. Suną na pośladkach, na brzuchach, na biodrach, na plecach, tocząc się w kółku, jak kamienie ze zbocza, tyle że tu zbocza nie ma; wreszcie biegną, coraz szybciej i szybciej.
Zadziwia i fascynuje warsztat tancerzy, ich kondycja i opanowanie własnego ciała. Zachwyca spójna i przemyślana, niezwykle sugestywna choreografia, w której odnaleźć można metaforę ludzkich splątanych losów. Chciałoby się to oglądać wciąż i wciąż.
Metaforycznych opowieści o relacjach, kondycji człowieka, miłości, samotności – było na festiwalu wiele. Czasem opowiadano z przymrużeniem oka, z ironią, czasem z absolutną powagą.
Ceniony i lubiany w Białymstoku Teatr Dada von Bzdulow znów nie zawiódł, choć też zaskoczył bawieniem się formą, językiem, miksowaniem klaunady z niezwykle zmysłowym tańcem.
Tytuł „Transmigrazione di fermenti d’amore” znakomicie oddaje nastrój spektaklu – to historia konfiguracji miłosnych przedstawiona za pomocą tańca, wizualizacji, elementu żartu, żywej marionetki. Temperatura uczuć się zmienia, my się zmieniamy, zmieniają się relacje, czas płynie.
Ironiczną historię o stałości i niestałości miłości, budowały zarówno sceny figlarne, jak i sceny niezwykle sugestywne, oddające intymność i namiętność. Cudowny taniec ich dwóch i jej jednej prześlizgującej się z ramion w inne ramiona. Fascynujący taniec mięśni pleców. Lekkość i nadzwyczajna precyzja. W tym ekipa Leszka Bzdyla jest wyjątkowo dobra.
Formą, wizualizacjami, kostiumami, ingerencją w widownię – w swojej opowieści o „pojedynczości w zbiorowości” bawił się Krakowski Teatr Tańca („Singulare Tantum”). To, co jest w tle, istotne było w spektaklu Przemka Kamińskiego („Pharmakon (It Radiates)”, który w swojej choreografii użył intensywnej niebieskości. Nie wykraczał poza niebieską materię w tle, sam też niebieskością był oblany, co dawało ciekawy efekt pewnej manipulacji obrazem, tworzenia złudzenia na oczach widzów, łączenia barwy z ruchem.
Powtarzalność pewnych gestów w opowieści o melancholii, smutku, przykrytym uśmiechem, samotności – wykorzystywała choreografia Jakuba Lewandowskiego („Melancholia”).
Powtarzalność, ale przewrotna, ironiczna, przypominająca naśladownictwo, które przekształca się w surrealistyczne kompozycje, była trzonem spektaklu duetu Piotrowska&Chitruszko&Piotrowska („ Kompozycja _trzecia rzeczywistość”).
Prapremiera projektu okazała się niespodzianką – dwie tancerki odziane trochę jak siostry bliźniaczki, a może dwie laleczki – jedna bardziej niesforna, druga mniej – przy transowej muzyce na żywo zatańczyły opowieść o koegzystencji dwóch istnień. Badających się, ciekawych siebie, sprawdzających się, testujących, walczących, uciekających od sienie, a jednak połączonych czymś wewnętrznym, niczym naczynia połączone.
Inspiracją były rzeźbiarskie instalacje „Lalka” – lalkowe kompozycje realizowane przez niemieckiego artystę Hansa Bellmera. Dwie tancerki wykorzystały koncept identycznych strojów, które potęgowały wrażenie przewrotności i lekkiego absurdu: oto dwie lalki wzajem się siłują, zmagają, wspierają, czasem podkreślając podwójność, a czasem próbując się z niej wyrwać.
Przepięknie podwójność, w której próba dominacji i niecierpliwość co chwila zderza się z uległością i pokorą – zatańczyły tancerki Pracowni Tańca Prymat. Spektakl „Zestrojenie/Harmonization” o próbie uzyskanie harmonii właśnie opowiada, ale łatwo nie jest – co pięknie z lekkością i emocją zatańczyły Paulina Spiel i Marta Jakimacha.
Od podwójności wyszły, do zespolenia w jedno doszły tancerki w choreografii („More”). Bardzo ciekawy projekt inspirowany eksperymentem Breyer-P’Orridge, w którym dwie performerki postanowiły dokonać transformacji własnych ciał w taki sposób, by nie tylko wyglądały tak samo, ale by stały się jednym ciałem. Na choreografię wspomaganą cielistym kostiumem i identycznymi perukami postanowiła przełożyć to Ramona Nagabczyńska, i trzeba przyznać – precyzyjne zespalanie w ruchu – robiło wrażenie. Momentami splatanie się dwóch ciał kojarzyło się z... kalejdoskopem, urządzeniem optycznym, od którego nazwę wziął festiwal.
W choreografii „More” może nie widać było wielokrotnych odbić obrazów różnokolorowych szkiełek, ale tworzenie symetrycznych kompozycji, figur precyzyjnych układów – przywoływało kalejdoskopowe skojarzenie. Warto tu dodać, że wątek kalejdoskopu festiwal wykorzystuje też w swoim logo. Co roku jest odrobinę inne – a powstałe z przetwarzanych wizji ruchu w rysunkach studentów Koła Naukowego „Warsztat” Wydziału Architektury (wystawę ich prac można było oglądać podczas festiwalu).
I wreszcie dzikość, płodność, intensywność, pierwotność wytańczona w ekspresyjnej choreografii Julii Dondziło. Spektakl ciekawie się zapowiadał, ciekawie też wypadł. Celnie trafiony tytuł „Kobieco-wiośnie” znakomicie oddawał intensywność kobiecości, pobudzonej do plemiennego tańca budzącą się do życia naturą. Tytuł też nie jest przypadkowy – spektakl Julii Dondziło to historia oparta na badaniu naukowym nad baletem „Święto Wiosny” Strawińskiego.
Dzieło, wystawione w 1913 roku przez Balety Rosyjskie Siergieja Diagilewa i w choreografii Wacława Niżyńskiego, w premierowym przedstawieniu wywołało jeden z największych skandali w historii muzyki. Strawiński odbiegł od tradycji, zastosował nowe, nieznane środki wyrazu, sięgnął po pogański obrzęd, i taki był też balet, który miał w sobie niezwykłą dzikość.
Tancerka przez dwa lata badań naukowych nad „Świętem wiosny”, przeglądania archiwów w różnych krajach, zanurzania się w klimat ponadstuletniego dzieła, przefiltrowała je przez siebie, i pokazała własną interpretację. W furkoczącej spódnicy, z warkoczami wirującymi wokół głowy, tańczyła, niczym szamanka, zatracając się w sobie.
Wcześniej opowiadała o swojej pracy badawczej.
Taki był właśnie 15., jubileuszowy Kalejdoskop: słowo, opowieści, taniec – wszystko tu ze sobą się splatało i łączyło. Ważne było – co podkreślali organizatorzy – spotkanie: sztuk, ludzi, pasjonatów tańca, fascynacji, formy i metafory. I rzeczywiście – przez kilka dni w różnych miejscówkach poza spektaklami, w ramach festiwalu odbywały się spotkania z tancerzami i choreografami, taneczne lunche, wieczorne festiwalowe rozmowy, jam muzyczny, taneczny projekt poświęcony białostockiej dzielnicy Bojary, warsztaty, promocja albumu fotografii tańca.
Udana jubileuszowa edycja.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze