Rozmowa z Rafałem Rudnickim, zastępcą prezydenta Białegostoku
Rafał Rudnicki: – Wszyscy białostoczanie, którzy mieli okazję być w tych miejscach, widzą, że są one zagospodarowane w sposób przyjazny dla mieszkańców. Mogą z nich korzystać osoby z małymi dziećmi, osoby w średnim wieku i osoby starsze. Zależałoby nam na tym, aby takich miejsc było więcej. Są jednak dwa wyznaczniki naszego działania. Po pierwsze, gmina musi być właścicielem gruntu, na którym taki teren rekreacyjny by się pojawił. A po drugie, musimy mieć na to pieniądze w budżecie miasta.
– W pełni się zgadzam z urbanistami. Też uważam, że na każdym osiedlu powinien być taki teren zielony. Żeby mieszkańcy nie musieli przemieszczać się w rejon śródmieścia Białegostoku. Oczywiście łatwo jest o tym powiedzieć, łatwo przytaczać takie przykłady, ale trudno je zrealizować. Ilość zależności, gdy dochodzimy do szczegółów, jest ogromna. Okazuje się np. że na osiedlach wielorodzinnych, tzw. sypialniach, gmina nie ma terenów. Trzeba byłoby się porozumiewać ze spółdzielnią mieszkaniową. Czasami nie ma możliwości technicznych, żeby tego typu miejsca powstawały. To są zaszłości sprzed dziesiątek lat, kiedy funkcjonowała gospodarka planowa i wielkie spółdzielnie mieszkaniowe podległe pod załóżmy partię czy firmy. To powoduje, że w tej chwili trudno zrealizować postulaty urbanistów, z którymi – jak powiedziałem – w pełni się zgadzam. Tam, gdzie możemy, staramy się takie przedsięwzięcia realizować. Natomiast mamy ograniczone pole manewru. Musielibyśmy wykupić prywatne grunty, by tego typu tereny zielone tworzyć. Ilość środków w budżecie też nie pozwala zrealizować nam tego wszystkiego, o czym marzymy.
– Na Osiedlu Bema przeprowadziliśmy już konsultacje z mieszkańcami. Bema jest osiedlem, na którym powstają nowe bloki komunalne. Tam taka potrzeba jest.
– W planach są prace w rejonie skwerów Tamary Sołoniewicz i ulicy Włókienniczej.
– Co pokazuje przykład parku Antoniuk. Ze strony radnych były sugestie, by teren ten zagospodarowywać. Ostatnie opady deszczu pokazały, że to naturalny teren zalewowy. Realizując tam przedsięwzięcia, musimy mieć tego świadomość. Możemy tam zrealizować obiekty małej architektury, ale takie, które nie doznają uszczerbku przy tego typu sytuacjach. Ktoś z radnych – a radni zawsze chętnie to robią – mógłby zarzucić, że wydaliśmy zbyt wiele, wiedząc, że park może być zalany.
– Rzeka została zremeandryzowana. Na razie żadne inne prace nie będą tam wykonywane.
– Zostały znalezione pieniądze na kolejne rzeźby w salonie ogrodowym.
– Wyznacznikiem jest ilość posiadanych środków. Oczywiście, chcielibyśmy przywrócić ogrodowi wygląd z czasów pierwotnych, przeznaczyć go bardziej pod cele kulturalne. Nie stać nas jednak w tej chwili na tak potężne inwestycje, jakie miały miejsce w poprzednich latach, kiedy ten ogród zmienił swój wygląd. Wszystko to kwestia posiadanych pieniędzy.
– Za mało. Mamy 9 mln zł. Większość – 7 mln zł – pochłaniają wydatki na zadania bieżące. Z ciekawszych rzeczy – chcemy wykonać projekt rabat bylinowych na skwerze św. Konstantyna Wielkiego i przy Białostockim Teatrze Lalek. Chcielibyśmy wprowadzić nowe gatunki roślin do donic w centrum, zmienić ich aranżacje. Trzeba też pamiętać, że zadania związane z zielenią znajdują się też w innych departamentach – np. zagospodarowanie terenu cmentarza ewangelickiego na Rynku Siennym jest w urbanistyce. A to też inwestycja w pewien sposób zielona.
– Ideałem byłaby sytuacja taka, że mieszkańcy zauważają potrzebę stworzenia placu zabaw, terenu zielonego, siłowni pod chmurką, boiska. Zgłaszają to do budżetu obywatelskiego, a potem przeprowadzają cały proces związany z głosowaniem, mobilizacją swoich sąsiadów. Tylko że dochodzimy do kolejnego punktu. Czy mieszkańcy są wystarczająco zdeterminowani, żeby działać? Tam, gdzie jest świadoma społeczność lokalna, tak. W wielu przypadkach jednak mieszkańcy wychodzą z założenia, że to miasto powinno zrealizować taką inwestycję.
– Wchodzimy w moją ulubioną dyskusję o potrzebach mieszkańców. Czy potrzebują ulic? Czy potrzebują parków, siłowni, placów zabaw? Zaspokajanie tych potrzeb jest pewną krzywą czasową. Na początku mieszkańcom zależy na ulicy, chodniku. A potem, jak mają to zrealizowane, dochodzą do wniosku że czegoś więcej im potrzeba, czyli np. terenów rekreacyjnych. Za jakiś czas pewnie dojdziemy do momentu, że stan ulic jest na tyle dobry, potrzeb drogowych będzie znacznie mniej, a mieszkańcom będzie zależało na terenach zielonych. Podam przykład. Tereny przy Ryskiej i Łąkowej, gdzie powstaje intensywna zabudowa wielorodzinna. Ci, którzy kupują tam mieszkania, na początku cieszą się z tego, że mają swoje mieszkanie, mogą je urządzić. Ale za kilka lat przychodzą do miasta i mówią, że brakuje im terenów rekreacyjnych.
– I dlatego żałuję, że nie dostajemy wsparcia ze strony radnych, którzy mogliby ten stan zmienić, uchwalając miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Akurat przytoczyłem przykład okolic ulicy Ryskiej, gdzie powstał projekt planu z terenem zielonym, ale radni nie byli zainteresowani tym, by plan przyjąć. Za jakiś czas ci, którzy kupią tam mieszkania, będą mieli pretensje do miasta, że nie mają terenów zielonych. Jakiś czas temu miałem okazję uczestniczyć w dyskusji na temat modelowego osiedla Żerniki we Wrocławiu. Patrzyłem na tę prezentację i rozwiązania wrocławskie w wielu miejscach – prawie we wszystkich – są zbieżne z tym, co proponowali nasi urbaniści, ale nie było na to zgody ze strony radnych. Nad czym mogę jedynie ubolewać. Powtórzę – mieszkańcy są zadowoleni na początku z własnego mieszkania. Potem pojawiają się dzieci i okazuje się, że w okolicy nie ma żłobka, przedszkola, placu zabaw, boiska. A jednocześnie w okolicy nie ma gruntu miejskiego. Zaczynają się problemy. I wtedy co robić?
– I tłoczyć się przy huśtawkach, karuzelach czy przeplatankach.
– Najbardziej zależy mi na zagospodarowaniu bulwarów nad rzeką Białą. Żeby przybliżyć rzekę miastu, ale jednocześnie mając świadomość, że jest to naturalny teren zalewowy. Biała jest niewykorzystana. Jest w centrum miasta, a jednocześnie jest z tej przestrzeni wyłączona. Same Planty to za mało.
– Idealnym pomysłem był i jest program „nasze podwórko”. Każdy mógł z niego skorzystać. Czy mieszkańcy z niego skorzystali? Średnio. Myślałem, że będzie większe zainteresowanie. Urząd, Zarząd Mienia Komunalnego pomagał przy tworzeniu projektów. Wracamy do aktywności mieszkańców. Pieniądze są, można po nie sięgać. Przykłady pozytywne są. Ale jest ich za mało.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze