Blogów w internecie – cała masa. Piszą wszyscy, bardziej lub mniej osobiście. Ale że za prowadzenie bloga zabiorą się także białostoccy bibliotekarze – już wcale takie oczywiste nie jest. A jednak zebrała się grupka pracowników Biblioteki Uniwersyteckiej i stworzyła swoje miejsce w sieci, w którym od pół roku nie tylko zapisują relacje z konferencji, wykładów, informacje o projektach itp., ale i opowiadają arcyciekawe historie.
To historie wyłuskane z czeluści księgozbioru. Opowieści o ludziach związanych z Białymstokiem. Ciekawostki bibliofilskie znalezione między okładką a kartką. Czasem mówi o nich sucha notatka, czasem to zaś prawdziwy elaborat, efekt pasji autora meandrujący miedzy tematami. Informacja o dedykacji znalezionej w jednej z książek prowadzić może od kilku zdań napisanych po arabsku przez eksperta badającego arabskie teksty do informacji, że autor tych zdań napisał kiedyś też sześć listów do Agnieszki Osieckiej, a wgląd do tych listów będzie możliwy za jakieś pięć lat.
Blog Biblioteki Uniwersyteckiej w Białymstoku ma tytuł z przymrużeniem oka – to „Egzemplarz (nie)obowiązkowy”. Nazwa bez przedrostka oznacza obowiązek nałożony na wydawców dostarczania do określonych bibliotek nieodpłatnie swoich publikacji – dzięki czemu i my możemy czytać książki za darmo. Obowiązek to wcale nie nowy, jak niektórzy myślą – ustawę o egzemplarzu obowiązkowym jako pierwsza wprowadziła Francja – już w XVI wieku! A Polska – w 1780 roku.
Nikt już nie mieszka pod skórą. Śmierć i żałobnicy 70 lat temu [ZDJĘCIA]
Bibliotekarze z BU im. Gedroycia terminem bibliotecznym się bawią. – Dodając do nazwy przedrostek „nie”, chcemy zasugerować, że nie jest to strona stricte naukowa, ale mająca na celu w nowoczesny i przystępny sposób promowanie dokonań Biblioteki Uniwersyteckiej oraz jej pracowników – piszą autorzy bloga, zachęcają do współpracy i sypią ciekawostkami.
I tak w skrócie przypominają m.in. sylwetkę jednego z białostockich korespondentów, który słał relacje z Białegostoku do tygodnika „Kraj” wydawanego w Petersburgu w latach 1882-1906 przez Erazma Piltza (skądinąd blog odsyła też do platformy Podlaskiej Biblioteki Cyfrowej, gdzie skany „Kraju” są dostępne). W pierwszym roku istnienia tygodnika – sierpniu 1882 – Franciszek Gliński relacjonował m.in. białostockie nastroje ożywienia i oczekiwania na pewną „koncesyę” (pisownia oryginalna):
„Z taką niecierpliwością przez nas tu wszystkich oczekiwane, a tak z estetycznych, hygienicznych i sanitarnych względów pożądane, zaprowadzenie wodociągów, a z niemi razem i oświetlenia gazowego – wkrótce już chyba dzięki usilnym staraniom i zabiegom prezydenta miasta p. Malinowskiego i kilku inteligentnych obywateli, urzeczywistnionym zostanie. W 12 bm. zjechał był właśnie do nas przedsiębiorca robót kanalizacyjnych, wodociągowych i gazowych – p. Klenne, inżynier z Dortmunt i, po obejrzeniu miejscowości, niwelacyi gruntów i dostatecznem na walnem tego zwołanem zgromadzeniu, omówieniu warunków dobił targu i w tych dniach powróci do Białegostoku dla podpisania ostatecznej umowy. O warunkach nie piszę, zakomunikuję je wam bowiem, gdy już koncesya wydana zostanie. Tymczasem gaudium w mieście z tego powodu ogromne”.
Gdy urodzony w Wilnie Gliński (1850-1926) pisał te słowa, był białostockim aptekarzem. Kilka lat wcześniej przeprowadził się do Białegostoku z Witebska, pracował w największej białostockiej aptece Józefa Wilbuszewicza, ale pasję do pióra miał i gdzieś między menzurkami, a sporządzaniem aptecznych ingrediencji -realizował się jako dziennikarz (zresztą przez całe swoje życie pisywał m.in. do „Kraju”, „Kuryera Wileńskiego” oraz pierwszej białostockiej gazety polskojęzycznej – „Gazety Białostockiej”). Praca aptekarza najwyraźniej go jednak doszczętnie znudziła, skoro w 1884 roku ją porzucił.
– I związał się z miejscowym oddziałem Ryskiego Banku Handlowego, w którym znalazł zatrudnienie do 1910 r. – pisze na blogu Wiesław Wróbel. Przypomina, że Gliński był aktywnym działaczem, społecznikiem wyczulonym na niesprawiedliwość społeczną, filantropem i tajnym nauczycielem. Z czasem został radnym, a później też członkiem Zarządu Miejskiego, czyli najwyższej władzy miasta. A jakby tego było mało – to jeszcze był przyrodnikiem, zafascynowanym Puszczą Białowieską. Napisał na jej temat wiele publikacji, m.in. książkę (w 1898 roku) „Puszcza Białowieska i żubry”, która w odcinkach była początkowo publikowana w warszawskim „Wędrowcu”.
Na siedem lat przed śmiercią został z kolei najważniejszym białostockim bibliotekarzem – w mieście, które właśnie odzyskało niepodległość. W 1919 r. Tymczasowy Komitet Miejski ustanowił go bowiem kierownikiem zorganizowanej w tym samym roku Miejskiej Biblioteki Publicznej. Gliński zarządzał placówką do ostatnich dni życia.
Szloma, Jean, Carl, Wanda. Fotografowie białostoccy 1861-1915 [ZDJĘCIA]
Jest też na blogu historia braci Budryk – Kazimierza i Michała, którzy ponad 120 lat temu w Białymstoku prowadzili fotograficzne atelier „Budryk Freres”.
Skąd pomysł na notkę im poświęconą? Zdecydowała pewna fotografia, która kilka lat temu trafiła do zbiorów graficznych kolekcjonowanych przez Bibliotekę Uniwersytecką. Malutki format carte de visite (6,3 x 10,6 mm), rewers z litograficzną winietą zakładu „Photographie Budryk Freres a Bialystok”. I wizerunek maleńkiej rocznej dziewczynki w białej sukience, siedzącej grzecznie na fotelu obitym wzorzystym suknem. Nie wiadomo niestety kim jest – na zdjęciu nie ma ani jej imienia i nazwiska, ani daty wykonania zdjęcia.
Ale sam fakt odnalezienia tej ponadstuletniej fotografii (że tyle liczy, wiadomo na pewno, bowiem firma braci Budryków funkcjonowała do I wojny światowej) – zainspirował twórców bloga, by przypomnieć choć białostockich fotografów. I tak płynie historia – znów piórem Wiesława Wróbla – o trzech braciach Budrykach, którzy urodzili się w Grodnie, i z których najstarszy – Kazimierz – jeszcze przed 1880 roku przeniósł się do Białegostoku i tu się wżenił.
Jakąś dekadę później do Białegostoku przenieśli się też młodsi bracia – z pozwoleniem gubernatora grodzieńskiego w garści na uruchomienie własnego studia fotograficznego. W tym czasie w Białymstoku liczącym około 50 tys. mieszkańców działały tylko trzy liczące się studia: nowo otwarte Sołowiejczyków, Wandy Bromirskiej (od 1880) i Augusta Jaegera (od 1865).
– Studio „Braci Budryków” działało na pewno w maju 1888 r. Z tego miesiąca pochodzi bowiem zdjęcie czternastoletniej Heleny Stołeckiej, córki Aleksandra, dużego białostockiego producenta powozów i bryczek. Po Budrykach pozostały setki pięknych fotografii. Jedna przechowywana jest w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej, o wiele więcej w Muzeum Historycznym w Białymstoku – pisze autor i przypomina, że wiele zdjęć braci Budryków znajduje się też w kolekcji białostockiego kolekcjonera Mieczysława Marczaka, który swój zbiór udostępnił Centrum im. Zamenhofa, a ten w ub.r. wydał 700-stronicowy album „Fotografowie białostoccy 1861-1915”, dostępny także w BU (o publikacji szeroko pisaliśmy również w Gazecie Wyborczej).
Nie wiadomo co się stało z braćmi. Ich firma działała do czasów I wojny światowej, a dokładniej – do ewakuacji miasta w lecie 1915 roku. W dwudziestoleciu międzywojennym nie została reaktywowana, a po braciach słuch zaginął. Zostały po nich tylko fotografie.
Karty uniwersyteckich książek kryją różne niespodzianki, na pierwszy rzut oka może niepozorne – ot ekslibris, dedykacja, czy pieczęć innej placówki. Ale jeśli wgłębić w ich historię...
Któregoś dnia „Słownik chrześcijaństwa wschodniego” Juliusa Assfalga do ręki wzięła Ewa Witkowska, pracownica Biblioteki Uniwersyteckiej. I odkryła ekslibris ofiarodawczyni – prof. Albertyny Szczudłowskiej- Dembskiej (1934-2013). Czytelnikom niespecjalnie interesującym się orientalistyką, to nazwisko niewiele mówi. Ale z blogowej notki wyłania się fascynująca postać, mająca wielkie zasługi nie tylko dla nauki w wymiarze ogólnopolskim, co dla naszego miasta.
Lata 50.-te Albertyna Szczudłowska jest jedną z najlepszych studentek Instytutu Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Jeszcze na studiach zostaje pomocnikiem asystenta w Zakładzie Egiptologii. Czy myślała wtedy, że z czasem zostanie szefem tego zakładu, wyjedzie (w latach 60-tych) prawie na rok do Kairu, uczyć się będzie u najlepszych w Berlinie i Cambridge i zasiadać będzie, już jako profesor, w Komitecie Nauk Orientalistycznych PAN? Kariera rozwijała się jak barwna wstęga. Ale po ponad 40 latach, w 1995 roku, prof. Albertyna Szczudłowska-Dembska zrezygnowała z pracy na Uniwersytecie Warszawskim. I dwa lata później pracowała już w Instytucie Historii dopiero co powstałego Uniwersytetu w Białymstoku (wcześniej filii UW), po jakimś czasie zostając pierwszym kierownikiem nowo utworzonego Zakładu Historii Starożytnej, w którym pracowała do emerytury.
Powrót Augustisa. Zbiór z kartonów odkopany, dotąd niepublikowany [ZDJĘCIA]
Wypuściła w świat białostockich studentów zafascynowanych starożytnymi papirusami. A Bibliotece Humanistycznej UwB przekazała w darze część księgozbioru, w tym przynajmniej sześć tytułów opatrzonych osobistym ekslibrisem. Jak przystało na wybitną egiptolożkę, która pozostawiła po sobie mnóstwo publikacji na temat języka egipskiego, czy też tłumaczenia (m.in. tekstów gnostyckich z biblioteki z Nag Hammadi oraz apokryfów koptyjskich) – ekslibris nawiązuje do jej pasji.
To stylizowana głowa faraona, pod nim jej nazwisko, a obok dwa egipskie hieroglify. Których znaczenie, autorka notki w blogu od razu wyjaśnia: „anch” (przedstawiający rzemień lub pasek, wymowa [?n?]) oznaczający „życie, żyć” oraz „nefer” (przedstawiający serce z tchawicą, wymowa [nfr]) oznaczający „dobry, piękny”.
– Przy okazji przeszukiwania księgozbioru pod kątem darów otrzymanych od tej wybitnej egiptolożki natrafiliśmy na kolejną niespodziankę – dedykację jej męża, Wojciecha Dembskiego, przez długi czas będącego jedynym polskim arabistą zajmującym się chrześcijaństwem wschodnim – pisze na blogu Ewa Witkowska.
To właśnie Dembski, tłumacz wielu tekstów religijnych (m.in. Ewangelii Dzieciństwa Arabskiej należącej do apokryfów Nowego Testamentu) jest autorem unikatowego „Katalogu rękopisów arabskich”. Trzy egzemplarze tej książki znalazły się w zbiorach bibliotek Uniwersytetu w Białymstoku, z czego w jednej – podarowanej przez jego żonę – znalazła się wzmiankowana dedykacja z 1971 roku, w języku arabskim. Na blogu znajdziemy jej tłumaczenie.
Dembski pisze do przyjaciela, pana Salaha, na znak przyjaźni. Kim jest ów Salah – nie wiadomo.
– Można się zastanawiać, czy to nie Salah Hamarna z Jordanii, który przyjechał do Polski w 1955 roku wraz z delegacją arabską na Festiwal Młodzieży, a później przez długi czas pracował jako lektor na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie mógł się zetknąć z Wojciechem Dembskim – zastanawia się Ewa Witkowska. Przy okazji na blogu umieszcza jeszcze jedną ciekawostkę związaną z polskim arabistą. Najwyraźniej był on znajomym Agnieszki Osieckiej. Wiadomo, że w zbiorach Biblioteki Narodowej znajduje się jego sześć listów do słynnej autorki tekstów, datowanych na lata 1954-1955. Wgląd do nich będzie jednak możliwy dopiero po 24 października 2022 roku.
Takich interesujących historii, nie tylko dla bibliofilów (m.in. o dedykacji poetki Beaty Obertyńskiej, czy ekslibrisie spikera powstańczej radiostacji Błyskawica – Mieczysława Ubysza), na egzemplarznieobowiazkowy.blogspot.com znaleźć można dużo więcej. Warto zajrzeć.
Wszystkie komentarze